Na początku lat siedemdziesiątych nurkowie ze Speleoklubu Warszawskiego prowadzili eksplorację w syfonie na dnie Wielkich Kominów - już przy użyciu aparatów powietrznych. Na głębokości -28m dotarli do rozwidlenia korytarza (kolektor). Jednak na skutek zatrucia tlenkiem węgla ostatnia akcja została przerwana. W poźniejszych latach spadło zainteresowanie nurkowaniem w tej jaskini. Wynikało to po części z dosyć uciążliwego transportu (Rura), w porównaniu z takimi jaskiniami jak Kasprowa Niżnia czy Bystra, oraz braku perspektyw na spektakularne pogłębienie jaskini, jak w Wielkiej Śnieżnej czy Śnieżnej Studni.
Dopiero na początku lat 90-tych odbyły się kolejne nurkowania. K. Starnawski ponownie doszedł do kolektora w Wielkich Kominach. I. Szymczak i T. Witkowski zanurzyli się po raz pierwszy w Ciasnych Kominach. Zeszli na głębokość -15m, gdzie natknęli się na obszerny poziomy korytarz.
Ocena atrakcyjności poszczególnych syfonów ulęgła przewartościowaniu po nawiązaniu przez nasze środowisko kontaktów międzynarodowych (a zwłaszcza z Francuzami). Okazało się, że penetracja zalanych korytarzy może być celem samym w sobie, a nie tylko pokonywaniem bariery wodnej, w celu znalezienia dalszego ciągu suchych korytarzy czy też pogłębienia jaskini.
Na początku lutego sporo ludzi z Wrocławia zdradzało chęć do wzięcia udziału w weekendowej akcji. W ten sposób udało się zorganizować nurkowanie w Jaskini Miętusiej. Wzięli w niej udział : Wiktor Bolek - kierownik, płetwonurek, E. Iwanski (Głogów), G. Kaczor (Głogów), M. Mieszkowski, M. Stajszczyk - wszyscy SG KW Wrocław oraz J. Bińczak, M. Jankowiak i A. Leśniewska z SCW.. Do jaskini weszliśmy 03 lutego o godz. 11. Pod otworem spotkaliśmy się z Krzyśkiem Starnawskim, który od dłuższego czasu przygotowywał się do nurkowania w Wielkich Kominach. Aby nie wchodzić sobie w drogę postanowiłem zmienić plany i zanurkować jednak w Ciasnych Kominach.
Szybko okazało się, że te ciasności nie są wcale iluzoryczne. Polowa ekipy przestraszyła się trudności i nie przeszła przez Zacisk Kaczanosia nie mówiąc już o Drodze Przez Mękę. Akcja doszła do skutku w zasadzie tylko dzięki mężnej postawie kolegów z Głogowa. Dalsza droga do syfonu też obfitowała w przygody. Maciek z SCW nie odnalazł właściwego wejścia do Zacisku Ucho Igielne i obszedł go nurkując na bezdechu w kałuży. Nie obniżyło to wcale jego sprawności, a poza tym nie bardzo chwalił się swoim wyczynem, tak że szczegóły udało się nam ustalić dopiero po powrocie na bazę.
Nurkowanie rozpoczęliśmy po ok. 6 godz. od wejścia do jaskini. Skalna półka nad lustrem wody była bardzo niewygodna. Znaczna pochyłość powodowała, ze drobny sprzęt od czasu do czasu znikał w błękitnej otchłani syfonu. Już podczas składania sprzętu okazało się, ze jedna z ośmiolitrowych butli jest pusta. W zasadzie w tym momencie powinienem był zakończyć akcje, gdyż ze względów bezpieczeństwa wymaga się dwu niezależnych zestawów. A mnie została tylko jedna butla. Żeby jednak cały włożony wysiłek nie poszedł na marne postanowiłem podjąć ryzyko i zanurzyć się. Wszedłem do prawego orograficznie oczka syfonu, gdyż tu akurat zejście było łatwiejsze. Szymczak i Witkowski nurkowali ponoć w lewym.
Woda była początkowo zmącona w wyniku szamotaniny podczas zakładania sprzętu na płytkiej wodzie. Zanurzałem się powoli. Musiałem pokonywać dodatnia pływalność odpychając się od ścian. Na głębokości 2-3 metry kończyła się stroma półeczka i zacząłem opadać w dół pionowa studzienką. Widoczność poprawiła się do kilkunastu metrów. Na głębokości 11m zobaczyłem obszerny, regularny korytarz idący na północ. Miał średnicę 4 do 5 metrów. Nieco po lewej była pionowa szczelina o wysokości ok. 3 m i szerokości 1m. Wyglądało na to, ze kończy się po kilkunastu metrach. Zapewne jest to połączenie z lewym jeziorkiem. Innych połączeń nie dostrzegłem. Za mną woda była już zmącona i widoczność ograniczała się do 1 metra. Zastabilizowałem poręczowkę zaczepiając gumkę o bardzo wygodny występ skalny. Postanowiłem popłynąć głównym korytarzem. Łagodnie opadał w dół. Przez cały czas był jednakowo przestronny. Widoczność doskonała. Czułem się jak podczas nurkowań we Francji w Ressel. Próbowałem zauważyć dochodzący z góry ciąg, który mógłby być połączeniem z Wielkimi Kominami. Nic takiego jednak nie dostrzegłem. Dno korytarza było pokryte gruboziarnistym piaskiem. Ponieważ płynąłem pod stropem, woda nie mąciła się zbytnio. Spojrzałem na komputer - byłem na -30m. Bardzo łatwo zdobywało się tutaj głębokość. Postanowiłem zejść jeszcze na - 35m. Całkowicie zaufałem swojemu automatowi Scubapro, że przetrwał transport i nie ulegnie awarii w krytycznym momencie. Nie mogłem przecież skorzystać z Poseidona na drugiej butli. Chwilowo zawieruszył mi się gdzieś manometr i nie wiedziałem ile jeszcze mam powietrza. Ale na komputerze odczytałem już 35.6 m. Na poręczówce minąłem właśnie marker z napisem 60m. Zatrzymałem się. Minęło 6 minut od zanurzenia. Zawiązałem kluczkę i zastabilizowałem poręczówkę za pomocą ciężarka. Odciąłem linkę z kołowrotka sekatorkiem i rozpocząłem powrót. Widoczność zmalała do 1 metra. Bardzo powoli mijałem kolejne markery : 55m, 50m,..., 40m. Dalej nie mogłem odnaleźć manometru. W pewnej chwili stwiedziłem, ze zbyt mocno pracuje nogami. Uspokoiłem ruchy, by nie dostać zadyszki. Odetchnąłem z ulga dopiero, gdy dopłynąłem do gumki na -11. Stad już mogłem wynurzyć się bezpośrednio na powierzchnie. W tym momencie manometr sam się odnalazł. Zostało mi jeszcze 60 atm., czyli zużyłem 2/3 powietrza na penetracje - zgodnie z podręcznikiem. Upływała trzynasta minuta nurkowania. Powoli wychodziłem na powierzchnię. Co prawda komputer nie pokazywał konieczności wykonania dekompresji, ale chciałem zwiększyć swój margines bezpieczeństwa. Po kilku minutach znów zacząłem oddychać normalnym powietrzem.
Podczas powrotu najbardziej dało mi się we znaki wyjście studni do miejsca, gdzie przebierałem się. Musiałem to wykonać na samej poignee, bo uprząż nie wchodziła na pianekę. Wykonywanie zwinnych ruchów było bardzo utrudnione, gdyż za każdym razem trzeba było wydatkować jeszcze sporo energii na rozciąganie neoprenu kilkumilimetrowej grubości. Po przebraniu i przełknięciu kilku ciepłych kęsów, retransport poszedł nadspodziewanie łatwo. Całą akcję zakończyliśmy po 16 godzinach.
Było to jedno z najpiękniejszych nurkowań w mojej karierze, a na pewno najgłębsze z wykonanych dotychczas w naszym kraju. Przestronne, głębokie korytarze, woda co prawda mąci się, ale nie tragicznie. Podwodny kolektor dalej mknie na dół nie zmieniając gabarytów. Gdyby nie przejście przez Ciasne Kominy, byłoby to najatrakcyjniejsze miejsce do uprawiania podwodnej speleologii.