Dwa pierwsze syfony były eksplorowane przez Krakowski Klub Grotołazów pod koniec lat 50-tych. W wyniku tej działalności pokonano Syfon Ogazy i odkryto za nim korytarz prowadzący w głąb jaskini. W czasie pierwszej akcji zdarzył się słynny wypadek. Staszek Ogaza nie mógł powrócić zza syfonu przez 46 godzin, ze względu na awarię automatu. Zakrojona na szeroką skalę akcją doprowadziła do uwolnienia wycieńczonego płetwonurka. Później ten syfon nazwano jego imieniem. W latach 60-tych eksplorację podwodną prowadzili członkowie Speleoklubu Warszawskiego. Przenurkowano Syfon Warszawiaków i odkryto Korytarz Muszlowy, który jednak kończył się ślepo. Znaleziono również dalszy podwodny ciąg, który ponoć przechodził w szczeliny nie do przejścia. W czasie jednej z akcji w fatalnym Syfonie Ogazy poniósł śmierć R. Lebecki z Warszawy. Był to pierwszy tego typu wypadek w Polsce. Jednak nigdzie w literaturze nie udało mi się znaleźć szczegółów na ten temat. Syfony Jaskini Zimnej mogą jeszcze zawierać kilka niespodzianek. Co powoduje, że Syfon Ogazy jest aż tak "krwiożerczy". Czy "szczeliny" na końcu Syfonu Warszawiaków są rzeczywiście nie do przejścia. Sytuacji nie rozjaśnia wydany w 1995 Inwentarz Jaskiń Tatrzańskich , gdzie wspomniane partie są przedstawione w sposób co najmniej schematyczny.
Korzystając z chwili wolnego czasu w marcu br. postanowiliśmy to sprawdzić na własnej skórze. Wybraliśmy się we trzech Wiktor Bolek, Michał Stajszczyk i Norbert Ziober na akcję sportową. W odróżnieniu od poprzednich prób, kiedy to wiele osób transportowało sprzęt i to często po kilka razy, postanowiliśmy tak dobrać nasze wyposażenie, by samemu go wnieść i wynieść. Ze względu na stosunkowo niewielkie odległości w syfonach możliwe okazało się zabranie po dwie czterolitrowe butle na nurkującego.
Sprawnie doszliśmy na miejsce i przebraliśmy się. Ostrożnie przepłynęliśmy przez dwa pierwsze syfony, aby jak najmniej zmącić wodę. W syfonie Ogazy zwracałem szczególną uwagę na wszystkie szczegóły, które mogłyby wyjaśnić śmierć Lebeckiego. Mój niepokój wzbudziła szczelina w stropie. Czy można się tam zaklinować? Na razie przerwałem dalsze oględziny i poszliśmy do Syfony Warszawiaków. Tu okazało się, że poziom wody jest bardzo niski. Do lustra musieliśmy się opuścić z metrowego przewieszonego prożka. Syfonu w zasadzie nie było. Do Korytarza Muszlowego można było przepłynąć po powierzchni. Pozostało nam już tylko zbadanie bocznej odnogi. jako pierwszy wpłynął tam Michał. Korytarz szybko opadał w dół. Dno było pokryte gruba warstwą gliny. Na głębokości 4m przekrój zmniejszył się na tyle, że Michał z butlami na plecach nie był w stanie już się tam zmieścić. W czystej jeszcze wodzie dostrzegł, że zaraz za zwężeniem korytarz rozszerza się. Po tym wynurzył się. Mimo zachowywanej ostrożności nie udało się uniknąć zmącenia wody. Następną próbę podjąłem ja. Wziąłem tylko jedną butlę zamocowaną na boku. Za poręczówkę posłużyła mi linka zwisająca z Korytarza Muszlowego. Zanurzałem się zupełnie po omacku. Korytarz stawał się coraz węższy, jednak mogłem swobodnie poruszać się dalej. Obmacywałem strop nad sobą. Miał kształt kąta rozwartego, który przechodził w szczelinę. Była ona na tyle szeroka, że źle zastabilizowana poręczówka mogła się tam wspaniale wklinować. Jednak bliżej dna z twardej gliny korytarz był wystarczająco szeroki. Tu skończyła się linka. Widoczność była doskonale zerowa. Nie udało mi się odczytać żadnego z przyrządów. Wynurzyłem się. Dopiero tutaj mogłem, odczytać maksymalna głębokość, jaką zarejestrował komputer. Wynosiła 6.4 metra. Nie było już większego sensu dalej błądzić z zmąconej wodzie i postanowiliśmy wrócić. Tym razem przepływając przez Syfon Ogazy dokładnie obejrzałem strop. Był znacznie bardziej skomplikowany niż mi się to przedtem wydawało. Szeroka wnęka zachęcała do wpłynięcia. Na dole przez coraz ciaśniejszą szczeliną przechodziła w główną przestrzeń syfonu. To mogło wyjaśniać szczegóły tragedii sprzed 30 lat. Powracając w kompletnie zmąconej wodzie, mając jeszcze dodatnią pływalność, wpłynięcie do tej wnęki po prostu samo narzuca się. Może się do tego jeszcze przyczynić źle zastabilizowana poręczówka. W momencie, gdy płetwonurek poczuje, że jest jakoś dziwnie ciasno, nie może od razu spłynąć na dół. Szczelina jest zbyt wąska. Jeżeli w tym momencie nie opanuje się narastającej paniki i nie wycofa się nogami do tyłu - to łatwo zgubić ustnik, zachłysnąć się lodowatą wodą i ...
Przepływanie przy dnie z dużą ujemną pływalnością można uznać za bezpieczniejsze, jednak powoduje to o wiele większe zmącenie wody. Dobre oporęczowanie stanowi podstawę do bezpiecznego pokonywania i dalszego poznawania syfonów tej jaskini.